700 plus, czternasta emerytura na stałe, pomoc dla przedsiębiorców i osób z kredytami – według medialnych przecieków to wszystko PiS zamierza obiecać Polakom przed wyborami. Tylko czy partię – i Polskę – stać na tyle, żeby wyborcy nie byli rozczarowani?
Jak zauważa Wirtualna Polska, pierwsze obietnice polityków PiS były hojne: 700 plus zamiast 500 plus, programy wsparcia dla Polaków z powodu inflacji i drożyzny, podwyżka płacy minimalnej do 3350 zł brutto, a w drugiej połowie roku – do 3500 zł brutto. I jeszcze przedłużenie tarczy antyinflacyjnej, mechanizm osłonowy dla osób mających piece węglowe, ze względu na podwyżki cen węgla oraz dla osób z kredytami. Planowane były dodatkowe rozwiązania obniżające podatki i dodatkowe urlopy tacierzyński i wypoczynkowy, a nawet zostawienie czternastej emerytury na stałe.
Jednak z upływem czasu obietnice polityków PiS stają się coraz oszczędniejsze i coraz bardziej obwarowane zastrzeżeniami. Owszem, rewaloryzacja 500 plus jest omawiana, ale konkretów w najbliższym czasie raczej nie należy się spodziewać. Posłowie tłumaczą to ograniczeniami budżetu i rosnącą inflacją. A to oznacza, że pod znakiem zapytania stoją także kolejne kwestie finansowe, czyli podwyżki płacy minimalnej i czternasta emerytura.
To złe wiadomości dla PiS i wyborców tej partii jeszcze z jednego powodu: bo jeszcze we wrześniu 2019 roku prezes Jarosław Kaczyński obiecywał wzrost płacy minimalnej do 4000 zł brutto w 2023 roku. A wyborcy już się przyzwyczaili, że regularnie dostają dodatkowe programy i dodatkowe pieniądze, bez względu na to, czy skarb państwa na to stać czy nie. Na pewno im się nie spodoba to, że nie dostaną kolejnych pieniędzy – albo gdy zabierze im się te, które już dostali. Stara prawda głosi, że łatwo jest coś dać, ale zabrać wielokrotnie trudniej, o czym przekonało się wielu polityków w historii, którzy przesadzili z rozdawnictwem, od cesarzy rzymskich poczynając…
W dodatku sytuacja gospodarcza z galopującą inflacją akurat usprawiedliwiałaby kolejne formy pomocy – i dodatkowe pieniądze. Skoro jednak PiS zaczyna wycofywać się z obietnic, to zapewne zwyczajnie brakuje pieniędzy na realizację wszystkiego, co obiecał wyborcom, chcąc zdobyć ich głosy i nie przewidując, że w ten sposób wpadnie w pułapkę własnych obietnic. Bo na przykładzie 500 plus, gdyby to miało być 700 plus – to oznacza wzrost wydatków na ten program o 40 proc. Czyli o dodatkowe 16 mld zł, podczas gdy program już kosztuje 41 mld zł. I to jest podstawowy problem, jeśli chodzi o podwyżkę 500 plus – prawne kwestie nie są przeszkodą, rząd może zmienić wysokość kwoty w każdej chwili w drodze rozporządzenia.
Podobnie wygląda sytuacja z emeryturami – tak naprawdę rząd powinien rewaloryzować emerytury ze względu na inflację. Ale 14. emerytura, na którą rząd wyda 12 mld zł po prostu wychodzi taniej.
Politycy PiS oczywiście stanowczo zaprzeczają takim spekulacjom. Wskazują, że ich obietnice są realizowane, choć nie zawsze w obiecanym terminie. Przypominają też, że wybory będą dopiero za ponad rok, więc na obietnice wyborcze jeszcze za wcześnie. A poseł Krzysztof Sobolewski powiedział wprost, że konwencja ma służyć nie świętowaniu i obietnicom, ale podsumowaniu tego, co udało się zrobić.
Dlatego, według informacji WP, podczas konwencji będzie raczej omawiane przedłużenie tarczy antyinflacyjnej, a Jarosław Kaczyński ogłosi, kiedy politycy partii ruszą w Polskę zbierając poparcie dla PiS. Jeśli chodzi o kolejne programy wsparcia dla seniorów czy rodziców – skończy się na ogólnych obietnicach.