Policjanci prowadzą dochodzenie w sprawie pożaru, do którego doszło w miejscowości Unewel w województwie łódzkim. Zginęła w nim kobieta i jej trzech synów. Już wiadomo na pewno, że to było podpalenie, ale wiele wskazuje też na rozszerzone samobójstwo.
Pożar miał miejsce 30 grudnia – po południu tego dnia sąsiedzi zauważyli dym wydobywający się z domu Anny i Piotra. Wiedzieli, że Piotr jest do pracy, ale w domu powinna być Anna i ich trzech synów: dziewięcioletni Wojtek, czteroletni Kubuś i trzyletni Adaś. Jednak na pukanie nikt nie odpowiadał, drzwi były zamknięte na klucz i zasunięte rolety antywłamaniowe.
Wezwani strażacy weszli do domu, ugasili ogień – i wynieśli ciała czterech osób: Anny i trzech chłopców. Próbowano ich reanimować, ale reanimacja nie dała efektów.
Szybko okazało się, że ogień pod dom został podłożony, a na ciałach dzieci znaleziono rany cięte. Znaleziono ślady łatwopalnej substancji, którą oblano dom. Czy ktoś chciał zabić rodzinę i spowodował pożar, żeby zatrzeć ślady – czy też to rozszerzone samobójstwo Anny i jej synów? Krewni i przyjaciele rodziny twierdzą, że obie wersje są nieprawdopodobne. Rodzina nie miała wrogów, którzy posunęliby się to takiego czynu, ale równie trudno uwierzyć w rozszerzone samobójstwo.
Według zgodnej opinii mieszkańców Unewla Anna i Piotr byli udanym małżeństwem, świata poza dziećmi nie widzieli, byli też dobrymi ludźmi. Jak twierdzi dziadek chłopców, ojczym Anny, bardzo się wszyscy kochali i byli szczęśliwi. Nic nie wskazywało na to, by między nimi się nie układało.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi policja pod nadzorem prokuratury. Być może tajemnice wyjaśnią wyniki sekcji zwłok Anny i trzech chłopców.